
Zaledwie 3 albumy, około 50 utworów i już mamy koncertówkę. Zawsze uważałem, że tak młody zespół (istnieją od 1998 roku, ale Pierwsze wyjście z mroku ukazało się dopiero po 6 latach) nie powinien brać się za takie płyty. Bo co tam zamieszczą? Z czego mają stworzyć widowisko? W przypadku Comy jest z czego. Pojawiają się moje ulubione utwory (między innymi Zbyszek, Trujące rośliny, Transfuzja, Schizofrenia, czy Popołudnia bezkarnie cytrynowe). To, co usłyszałem odbiera mi mowę. Każde kolejne przesłuchanie utwierdza mnie w przekonaniu, że Rogucki mógłby bardziej nadwyrężać swoje struny głosowe, a gitary i perkusja jeszcze ciężej grać. Jakby instrumenty ich ograniczały, jakby męczyli się; jakby chcieli wycisnąć z nich więcej niż są w stanie ( a może to tylko moje pobożne życzenia, aby w końcu usłyszeć coś, co powali mnie mocą).
Niewiele ciepłych słów przychodzi na myśl po przesłuchaniu 20 kawałków, a mianowicie:
- pierwsza płyta ma słabą jakość dźwięku, co ewidentnie słyszałem na słuchawkach, natomiast druga jest lepsza... (?);
- tak jak pisałem wyżej, brak tym wykonaniom mocy, czuję że mogliby grać jeszcze bardziej heavy. Gdzie podziało się wyzwalanie gniewu w Czasie globalnej niepogody???; podobnie Transfuzja, czadowa w studiu, na koncercie sflaczała :( - jałowe życie, jałowa muzyka oraz kompletnie zarżnięta Schizofrenia - jak można było tak cudnie szeptać, a w chwili ciszy pokrzykiwać bez ładu i składu!? Na koniec brak wybuchu, o który aż się prosi!!!; o dziwo, na drugim krążku jest więcej energii, więcej ekspresji i trochę lepszy dźwięk;
- nadal nie rozumiem dlaczego Drzwi pojawiają się w takich, a nie w innych miejscach i jakiemu celowi one służą (z trudem przychodzi stwierdzić, że mają być wstępem lub łącznikiem pomiędzy kolejnymi utworami);
- we wstępie do Świąt słychać gitarę Kwiatkowskiego (KNŻ) z Nie ma litości; natomiast Zbyszek ewidentnie flirtuje z pinkfloydowym Another Brick in the Wall, co z resztą sprawiło mi miłą niespodziankę;
- jest nowy kawałek - Dyskoteki - o tematyce alkoholowo-karierowiczowskiej;
- o ile na studyjnych albumach mogłem znieść pojękiwania (łłoooooooo), pokrzykiwania (jjjeeee) i postękiwania (ooooooo uuuuuuuu eeeeeee) o tyle na koncercie dostajemy ich jeszcze więcej - tego już za wiele!!! (Pierwsze wyjście z mroku);
- doszliśmy do szczęśliwego końca litanii - utworami, do których nie mam zastrzeżeń są Trujące rośliny i Tonacja - dlatego, że najbliżej im do pierwowzorów ze studia, najwięcej w nich powera :)
Gdybym nigdy nie był na koncercie Comy, to tym wydawnictwem nie zachęciliby mnie, ale też i nie zniechęcili - wierzę, choć trudno tego oczekiwać od zespołu z 12-letnim stażem, że to, czego im brakuje w końcu pojawi się na koncertach. Póki nie usłyszę pochlebnych recenzji znajomych z koncertu w krakowskim Studiu (a słyszałem, że promocja Hipertrofii wypadła fatalnie) nie zamierzam poświęcać 40 (czy może nawet więcej) złotych, żeby posłuchać tak sobie zagranego koncertu.
0 komentarzy:
Prześlij komentarz