To co dostałem można opisać w kilku słowach - otóż przepis łódzkiego zespołu na rockowy koncert z towarzyszeniem (bo trudno to nazwać równorzędnym występem przed publicznością) filharmoników jest bardzo prosty:
- bierzemy płytę live;
- wybieramy z niej 12 kawałków;
- zapraszamy ludzi zarabiających graniem muzyki klasycznej;
- i gotowe.
- cięższe fragmenty wzmocniono sekcją dętą blaszaną (Pierwsze wyjście z mroku, Transfuzja, System) oraz smykami (Zamęt);
- dodano intra, na przykład ciekawie zapowiadająca się Transfuzja z charakterystyczną melodią z Przygód Koziołka Matołka oraz orientalnymi i afrykańskimi rytmami, a także smyczki w Woli istnienia;
- w momentach gdy gitary i perkusja nie płyną wszystkimi kanałami dostajemy flety, klarnety i fagoty (Pierwsze wyjście z mroku).
Słuchając Symfonicznie miałem wrażenie, że ekipa Roguckiego zagrała kiedyś i gdzieś (być może nawet w Gdańsku na Targu Węglowym) koncert, później w studiu dograła partie orkiestrowe i tyle. Nie doznałem żadnego zachwytu, nie dostałem tego, czego oczekiwałem. Szkoda, bo tak zachęcająco brzmiało otwierające album Intro – skrzyżowanie Jarre'a z z Madonną z okresu American Life oraz tematu przewodniego z Mission: Impossible.
P.S. Zastanawiam się, w jakiej jeszcze konwencji można nagrać kolejny raz ten sam materiał: można wydać go w języku obcym, co już się stało; można nagrać koncert akustyczny; można zaprosić gości do wykonania kilku kawałków; aha, można jeszcze wydać składankę – fani Comy będą mieli co kupować co najmniej przez najbliższy rok!
0 komentarzy:
Prześlij komentarz