Słucham muzyki, a nie gatunków L.U.C

L.U.C, Kraków, 24.03.2011, 20.00

W bilet zaopatrzyłem się zaraz po tym, jak dowiedziałem się, że L.U.C zagości w Krakowie. Szczerze mówiąc, nie wiedziałem czego się spodziewać - wrocławianin nagrał płytę (tutaj znajdziecie jej recenzję) nie używając do tego żadnego instrumentu i teraz, po 5 miesiącach od jej premiery , rusza w trasę... Późno, ale lepiej niż wcale. Zwłaszcza, że, sądząc po ilości wpisów na stronach poświęconych koncertowi, zainteresowanie było dość duże. A dlaczego tak długo? Ze zdobytych tu i ówdzie informacji można wyczytać, że cały czas trwały próby materiału, który w studiu można nagrywać na wielu ścieżkach przez długi czas, a na żywo nastręczałby wiele trudności, oraz prace nad zminimalizowaniem sprzętu i kabli koniecznych do zagrania koncertu, co - widząc efekt końcowy - wyszło bardzo dobrze - całość zmieściła się na jednym średniej wielkości stole.

W Rotundzie, gdzie odbywał się koncert, stawiłem się 15 minut przed godziną 20, żeby zająć "dobre" miejsce. Jak się okazało nawet pod barierkami nie było z nim problemu niemal przez cały koncert - ludzi było mało (sala wypełniona może w połowie, myślę, że maksymalnie było 500 osób), a wielu z nich stało pod ścianami. Stałem przy jednym z leżących na ziemi i jednym z wiszących głośników, jak się miało okazać później, dość niefortunnie.

Sam koncert zaczął się z 20-30 minutowym poślizgiem, właściwie nie wiadomo dlaczego. L.U.C wskoczył na scenę w luźnym dresie, czerwonej bluzie z nadrukiem znanym z okładki Planet L.U.C oraz w charakterystycznych i nieodłącznych okularach i zabrał się za tworzenie muzyki - tworzenie jest tu najwłaściwszym słowem, gdyż trudno byłoby wiernie odegrać PyyKyCyKyTyPff. A widok kreacji był dość niesamowity - L.U.C, 2 mikrofony, słuchawki na uszach i stół z różnego rodzaju klawiszami, pokrętłami, przyciskami, potencjometrami, a za nim ekran z wyświetlanymi teledyskami oraz animacjami. I zaczęło się podawanie bitów w pamięć "komputera", miksowanie ich i nakładanie na to kolejnych, zapętlanie ich; i w końcu śpiewanie tekstów. I tu pojawia się pierwszy problem jaki miałem tego wieczoru - kurczę, nie znam tego numeru! I tego też nie! I kolejnego!!! Ale nie, po kilku, czasem kilkunastu wersach orientowałem się, że jednak to nie premierowe utwory, tylko trudność w zrozumieniu tego co wychodzi z głębi "lucowej" - muzyka była tak nagłośniona, że zagłuszała jego śpiew! Á propos muzyki - nie dość, że głośna, to jeszcze popadająca w skrajności, od bardzo wysokich do nieprzyzwoicie niskich (o ile przeciwko basom nic nie mam, to piski prawie rozrywały błonę bębenkową). Z drugiej strony L.U.C nie raz pytał się czy ma jeszcze obniżyć tony, na co z publiki słychać było piski :)

Koncert wymagał od muzyka poświęcenia dużej ilości czasu na kręcenie gałkami i stukanie w klawisze, co ograniczało momenty interakcji z publicznością, nad czym sam L.U.C ubolewał. Ale w zamian zostaliśmy docenieni - tworząc podkład do jednego z utworów (niestety nie pamiętam już do którego) skorzystał z głosów wyłowionych spośród fanów. Dość zabawnym elementem występu było wykonanie Oratorium Rubikochomikorium w stroju ni to chomika, ni to hipopotama. Niestety pojawiły się również niesmaczne żarty na temat bohaterów tego utworu. Koncert zakończył się po 22.00 dwoma bisami, najpierw było Happy End And Up Happy Hands, a później po raz drugi Tyś Jest Też Instrumentem (Myśl Więc).

Trudno jest mi podsumować ten koncert - w przeciwieństwie do The Swell Season tutaj repertuar znałem, a jednak wychodziłem z większym niedosytem i bardziej zawiedziony. Po pierwsze bardzo przeszkadzało mi złe nagłośnienie (na last.fm jeden z uczestników koncertu napisał, że w Rotundzie tak jest, że to pięta achillesowa tej sali). Ponadto ograniczony był kontakt wokalisty z publicznością, gdyż musiał przygotowywać podkłady, co zabierało dość dużo czasu. Mam wrażenie, że albo L.U.C za szybko wyruszył w trasę, albo wcale nie powinien w nią ruszać - materiał jest jednak wymagający i trudny do przełożenia na dobry koncert.

Namawiałem znajomego nie słuchającego hip-hopu, ale mimo to lubiącego PyyKyCyKyTyPff, żeby poszedł ze mną na koncert. Cieszę się, że wypadła mu jakaś uroczystość, bo byłby zawiedziony. Życzę, aby kolejne odsłony trasy wypadały coraz lepiej!

0 komentarzy:

Prześlij komentarz

 

Copyright © 2010 • Muzykowisko • Design by Dzignine,